Jak ogrodowe rozterki doprowadziły do powstania poradnika o roślinach bezpiecznych dla psa
Nawet nie wiecie, z jakim uczuciem ulgi przeczytałam jakiś czas temu, że teraz już nie ogród chiński, japoński, nie ścieżki ułożone w geometryczne kształty, nie bogactwo ani nawet nie minimalizm i zasypanie wszystkiego grysem są aktualnie w modzie a ogród rustykalny…
Zacieranie się różnic między rośliną ozdobną a czymś, co ordynarnie nazywamy chwastem.
Że teraz planuje się ogrody tak, by wyglądały jak dzikie nasadzenia, łąka nietknięta palcem człowieka.
NIETKNIĘTA PALCEM CZŁOWIEKA… aż się spociłam z wrażenia.
Że przycięty na równiusio trawniczek jest już passe a miododajna łąka z całym jej bogactwem kolorów jest oznaką dbania o środowisko, o pszczoły, eko, bio, równowaga, regionalizm, ying yang, balans, mindfulness, slow life i nowoczesna stodoła…
Normalnie kamień z serca.
Ale nie czarujmy się, głównie spadł mi dlatego, że ogrodnictwa nie trawię.
Niczego tak bardzo nie ogarniam, jak czyjejś potrzeby grzebania w ziemi i usilnych starań, by zapewnić danej roślinie warunki, których wcale w danym miejscu nie ma. By sypać w dół pod rośliną ziemie, której nie ma na tej konkretnej działce, by walczyć o to, by utrzymać przy życiu zieleń, która nie jest dla naszego regionu typowa…
No nie ogarniam, co oczywiście nie znaczy, że potępiam. Ale jako zielarka też kocham zioła nasze własne, tuż obok wykopane i cenię je bardziej, niż te obce, zza morza ściągane… Nie dlatego, że nasze lepsze niż cudze, ale dlatego że … lepiej ze mną rezonują. To jednak temat na inny post, dziś nie czas na patriotyzm lokalny.
Bo oto przyszła i na mnie pora, gdyż jako świeżo upieczony posiadacz ziemski, z własnym domem i całkiem sporym kawałkiem gruntu do zagospodarowania, stanęłam oko w oko z faktem, że coś z tym całym pobudowlanym bajzlem trzeba zrobić.
Wiecie, no mam piękny moim zdaniem dom, w pięknej moim zdaniem okolicy a koło tego domu, absolutnie paskudne moim zdaniem błoto.
Głębokie, niekończące się, rozjeżdżone koparą błoto, z którym muszę coś zrobić, bo przecież chciałam domu z otwartymi na oścież drzwiami, gdzie psy biegają radośnie i znoszą mi do kuchni patyki, a rano siadam na progu z kubkiem kawy, stopami zanurzonymi w rosie a obok, na słupie, siedzi motylek… Widzicie to?
I nikt mi do diabła nie powiedział, ile czasu, energii, trochę też hajsu, ale przede wszystkim: ile myślenia, planowania, ile dyskusji mnie czeka, zanim ten błogostan osiągnę.
Nie dam sama rady,
Po ogarnięciu paru blogów, przeczytaniu dwóch książek o permakulturze, jedyne do czego doszłam to to, że ja się absolutnie do urządzania ogrodu nie nadaję.
Absolutnie.
I tu wkroczyli oni, cali na biało… czyli bodaj 5 firm z olx’a, które obdzwoniłam, poprosiłam o przyjazd, pokazałam swe szrekowe błoto, powiedziałam, co mi się marzy a oni zaczęli mówić…
Najpierw że obłożą skarpy folią, by zagłuszyć rośliny i nasadzić irgi. Brew mi się lekko uniosła, bo nijak nie wpisywało się to w sielski obrazek z mojej wyobraźni, ale człowiek w desperacji, wie że sam nie podoła, więc grzecznie słucha…
Potem, że tu kostkę, tam się zrobi chodnik, wyplantuje, zleje osty chemią a tam, tuż pod płotem posadzi tuje.
Tu przerwę, bo wy jeszcze nie wiecie, ale ja na słowo “tuja” mam wysypkę.
Tak jak niektóre psy, które w okresie wiosennym, w czasie pylenia tej nieszczęsnej tui prezentują cały wachlarz objawów – od łzawienia oczu, do zapalenia spojówek, podrażnienie gardła, wysypek i irytacji. A o tym się Opiekunom w ogrodniczym nie mówi… A sadzonki tui to poniżej piątaka chodzą, nic tylko brać.
Nie mówi się o tym, że tuja może a nawet całkiem często alergizuje, nie mówi się o tym, że niektóre cyprysiki są nie lepsze. A biorąc pod uwagę że tuja jest znana z zastosowań leczniczych i popularna w homeopatii, to powszechnie powiela się informację, że tuja jest bezpieczna. Tymczasem, nie tylko w trakcie pylenia alergizuje, ale po spożyciu wywoła problemy żołądkowe. Warto o tym wiedzieć.
Często informuję Opiekunów, którzy zgłaszają się do mnie ze swoimi alergikami, że jeśli mają w ogrodzie tuje, to warto je odgrodzić, albo chociaż wycierać psa wilgotną ściereczką z pyłku po każdej wizycie w ogrodzie, szczególnie jeśli właśnie zauważycie, że w czasie ich pylenia pies zaczyna mieć objawy fałszywie przypisywane potem karmom.
Wracając do firm, które miały zrobić mi wymarzony, sielski ogród, to te nieszczęsne tuje, jako propozycja od każdego z nich przeważyły szalę.
Pożegnałam się z nimi gorąco, jak typowy Polak obiecałam się zastanowić, wiecie panowie, dam znać do piątku, oczywiście, do zobaczenia… Miłego dnia!
Nie zadzwoniłam.
Nadal zamiast trawy, ziół i rosy mogę dla Was organizować turnusy z kąpielami w basenie błota, ale tego też nie miałam czasu zaplanować, bo planowałam Przewodnik po trujących roślinach ogrodowych i domowych.
Przewodnik, który nie tylko nazywa wprost te rośliny, które faktycznie mogą nam ukochanego psa zabić, ale przede wszystkim te rośliny, których spożycie spowoduje biegunkę, albo wymioty, albo podrażnienia innego typu, które często się Waszym psom przytrafiają a nie wiecie co mogło je spowodować.
Przewodnik udostępniam za darmo, pobierzcie bo nawet fachowcy od zakładania ogrodów mają mierną wiedzę o tym, które rośliny mogą naszym zwierzakom zaszkodzić.
Odłóż tą łopatę!
Ej, no przestań… To że jakieś rośliny znalazły się na tej liście, to nie oznacza, że masz teraz, jak buldożer, przedrzeć się przez ogród i pozbyć się każdej z nich.
Nie taki jest cel.
Cel jest taki, byś to – Opiekunie – miał przed oczami, byś namierzył te rośliny, które potencjalnie mogą zaszkodzić Twojemu psu. Te wybitnie trujące zagrodził, odgrodził, osłonił… A na resztę… Na resztę miej baczenie.
Namierz, zaznacz w przewodniku, które z nich masz w ogrodzie. Zwracaj uwagę, by psiak się nimi nie interesował a w przypadku wystąpienia niepokojących objawów, weź tą listę ze sobą do weta.
Szybciej podejmie decyzję, czy i jakie działanie jest potrzebne.
A jeśli masz dopiero w planie tworzenie własnego ogrodu i czeka Cię ta sama radosna babranina w błocie i planowanie, co gdzie posadzić, to mam nadzieję, że ułatwi Ci to decyzje – zarówno te zakupowe, jak i te o docelowej lokalizacji danej rośliny, tak by cieszyła oko, ale i nie stwarzała wybitnego zagrożenia.
Rośliny domowe też w przewodniku zawarłam.
W moim otoczeniu każdy wie, ze mi się doniczkowych roślin w ciemno nie kupuje, ale jeśli sam masz psa – przejrzyj na wszelki wypadek doniczki, które są w zasięgu psiej łapy. A jeśli wybierasz się do kwiaciarni po zakup doniczki na imieniny cioci Izy, której jamnik wygrzewa się na parapecie… to dzięki poradnikowi nie kupisz już rośliny, która zamiast kupy radości spowoduje u psa cioci Izy kupę… brzydką kupę.
Wróćmy do mojego ogrodu, tfu... bagna
Który nadal ogrodu z marzeń nie przypomina i tracę nadzieję, że w tym roku w ogóle ten efekt osiągnę.
Mimo ewidentnej porażki i absolutnego braku porozumienia z fachowcami od zakładania ogrodu, nie poddałam się, obniżyłam poprzeczkę i znalazłam.
Żadnych nasadzeń, żadnego układania ścieżek na siłę, w tym roku proszę jedynie o wyrównanie terenu w koło domu i zasianie trawy. Żadnych roundapów, żadnych wygłuszających zieleń mat na skarpach i żadnych symetrycznych z linią domu ścieżek! A mi już psy wydeptają ścieżki i do przyszłego roku będę dokładnie wiedzieć, gdzie ewentualnie coś posadzić. O ile w ogóle, bo ogrodnictwa nie trawię a całe to zamieszanie miłości we mnie nie wzbudza.
Na skarpach posiałam rośliny miododajne, czytajcie “popularne chwasty”, których spora część ludzi pozbywa się z ogrodów, a ja je chce.
Na wprost drzwi wejściowych posiałam koniczynę czerwoną. Drzwi mam czerwone, więc mam nadzieję, że efekt ucieszy moje oczy. A sama koniczyna nie dość że miododajna, to jeszcze ma szereg właściwości leczniczych. Nie mogę się doczekać, aż zacznie wschodzić i będę mogła się z Wami podzielić zdjęciami.
Psy w ogrodzie i rośliny, czyli dylemat psiarki zielarki
Wiecie do czego zmierzam?
Że jak idę po zioła w teren, to nie jest to ten sam teren, na który puszczam moje psy 🙂
No bo nie chcę żeby moje zbiory miały na sobie ślady moczu 😉
Taaa, taaa, lis też tam mógł posikać, i nawet wrona, mrówki też wydalają, wiem, rozumiem, ale rzecz w tym, że jednak osikanie rośliny w ogrodzie ma znacznie wyższe prawdopodobieństwo.
A jak wiadomo, raz osikane będzie osikiwane NO-TO-RY-CZNIE.
I ponownie mój antytalent ogrodniczy i niechęć do prac ogrodowych bierze górę, bo oto dotarło, że trzeba będzie zrobić podwyższone grządki, gdzieś je postawić i… nie wiem na ile się zmobilizuję, ale obiecuję, że o ile nie rozpłaczę się w kącie w połowie prac, to dam znać, jak mi poszło.
Są jednak trzy rośliny, które są mi niezbędne i uważam je za absolutnie niezbędne w domu, dla zdrowia i urody, dla mnie i dla moich psów.
Są to też rośliny, które możesz zasiać w ogrodzie, w skrzynkach na balkonie a ostatecznie w domu w doniczkach.
I na szczęście, akurat te 3 rośliny są całkiem oporne na beztalencie ogrodnicze i całkiem fajnie sobie radzą same.
Wiem, bo już przerabiałam.
Ich przeżywalność jest serio dobra.
Są to rośliny, które ucieszą Twoje oko, pozwolą CI poczuć się nawet trochę jak ogrodnik, ale przede wszystkim zdobędziesz swój własny surowiec ziołowy.
Rany, na samą myśl o tym, ze zasadzisz a potem, za tydzień, dwa, miesiąc znajdziesz u mnie posty o tym, co z tych roślin zrobić i zrobisz to samodzielnie… Matko… I zaczniesz się jarać, bo te rośliny już będą wschodzić albo całkiem rześko sobie już radzić… Pięknie wybiegam do przodu, ale serio jak na osobę antyogrodniczą, ja serio kocham rośliny a już te trzy to po prostu kocham miłością płomienną.
I trochę liczę, że się zarazisz.
Słoneczne nagietki
Ludzie dzielą się na tych, którzy kochają dostojne, niedostępne storczyki i na tych którzy kochają dzikie, radosne nagietki.
NAGIETKI – rany, za samą nazwę je uwielbiam i pałam do nich miłością tak wielką, że moja praca końcowa na kursie klinicznego ziołolecznictwa została oparta właśnie o zastosowanie nagietków w lecznictwie.
I miała 116 stron a4, jakieś 80 po wyjęciu formuł.
A po angielsku nie mam takiego słowotoku 😉
A teraz otwórz byle książkę o ziołach, na pewno jakąś masz, i popatrz, ile miejsca poświęcono temu kwiatkowi.
Troszkę o nagietku wspomniałam w poście o ziołach, które absolutnie warto mieć
a nagietek mieć warto i to nie tylko w kontekście pielęgnacji skóry.
Sięgam po nagietek w chronicznych problemach układu pokarmowego, po niego kieruję ręce, gdy słyszę o stanach zapalnych jelit, cieknącym jelicie czy IBD.
Matthew Wood fajnie podsumował funkcje nagietka, tego słonecznego kwiatka…. jako, no właśnie… Jako roślinę, która najlepiej sprawdzi się tam, gdzie słońce nie dociera :-).
Rany, no! To jest przecież piękne!
I jak pięknie podsumowuje korzystny wpływ nagietka na opuchnięte, nabrzmiałe węzły chłonne, poukrywane pod paszkami, gdzieś w zagłębieniach ciała… U psa wykorzystujemy nagietki do leczenia stanów zapalnych gruczołów okołoodbytowych. Sięgamy po nie przy lipomach, limfomach, przy infekcjach, w gorączce, przy kaszlu, w każdym przypadku osłabienia, również u starszych psów, którym … potrzeba słońca, bo już zwalniają, żegnają się, z jesieni życia przechodząc w mroczną zimę.
Nagietki to również Ukojenie, tak, tak… ukojenie dla układu immunologicznego. Nagietki modulują – gdy potrzeba, zwolnią, gdy potrzeba – przyspieszą działanie. Wyciszają stany zapalne, dodają ciepła, energii, poprawiają flow. Mają w sobie sporo polisacharydów i mimo, że nie zobaczysz tworzącego się glutka, gdy je zalejesz ( tak jak w przypadku prawoślazu), to mają rewelacyjny wpływ na kondycje śluzówki. Stąd to zastosowanie przy chorobach jelit.
Jednak ponownie – nie chodzi tu o każdy stan zapalny, ale o stany zapalne wywołane hmm…niedoborem, stagnacją, zastojem. Gdy żółć nie płynie, gdy mocz zalega, gdy mamy do czynienia z obrzękami, gdy organizm w chorobie zamiera, nie walczy, gdy masz wrażenie że wszystko staje…
ehh… no o nagietkach mogę długo.
Skończę więc informacją, że kiedy kończą mi się w domu nagietki, ocet nagietkowy, olej nagietkowy lub gliceryt, to odczuwam delikatny ścisk w żołądku. Nie lubię nie mieć nagietków.
Zimna Lawenda
Ją planowałam posadzić przy drzwiach balkonowych i gdzieś nieopodal drzwi wejściowych, by odstraszała nieproszonych gości.
To wszyscy wiemy, lawenda, czy to w postaci olejku lawendowego, czy octu lawendowego skutecznie odstrasza owady.
Ocet lawendowy to mój obowiązkowy element sprzątania – dezynfekuję nim blaty, sprzątam w łazience, pryskam materace w sypialni i psie legowiska.
Miód z lawendą to znowu moje rozwiązanie dla Babci Suli. Nie wiem, ile lat ma teraz Sula, bo to adoptowana pannica i lata temu przy adopcji jej wiek został oszacowany przez weta na podstawie stanu zębów i organów wewnętrznych… I już bardzo długo powtarzam, że ona ma 14 lat. Nie chcę jednak sięgać w kajet, by samą siebie prostować, bo… wynik mnie nie ucieszy 😉
Mam jednak świadomość, że Sula z jesieni życia przechodzi w stronę zimy. Robim, co możem, ale przegrana czai się na horyzoncie.
Sula ma problemy z chodzeniem, słabe tylne nogi, które swojego czasu naprawialiśmy, nie mają już tyle mocy, co wcześniej. A przednie łapki, które przejęły cały ciężar psa, cały trud poruszania się zaczynają nam odmawiać współpracy, bo mają po prostu dosyć. No i pojawia się ból, zmęczenie, dyskomfort, który nie daje spać. Dyfuzor z nawet minimalną ilością olejku działał na Sulinkę zbyt mocno, relaksował ją tak bardzo, że widocznie osłabiał jej motorykę. No usuwał skutecznie napięcie, ale aż za bardzo.
Miód z lawendą sprowadza za to głęboki spokojny sen, ale bez tego wrażenia bezwładu wynikającego z głębokiego relaksu.
Lawendę w różnej postaci stosuję u psów, które z różnych powodów mają problem z odpoczynkiem
Ogórecznik - dla mnie gwiazda a dla babci zwykły chwast 🙂
To dopiero mocarz!
Tradycyjnie stosowano ogórecznik w kontekście problemów z nadnerczami, jako zioło stymulujące. I chyba właśnie dlatego lubię je mieć. Obniża ciśnienie krwi, delikatnie relaksuje, ale jednocześnie przywraca chęci do działania. Wpływa również na pracę serca, działa przeciwzapalnie, napotnie, detoksykująco, przez co pomaga usuwać szkodliwe produkty przemiany materii.
Ale, ale… ekhm, o czym to ja… A, wiem! Chciałam tylko powiedzieć, że kilku mądrzejszych ode mnie uznało swego czasu, że ogórecznik, podobnie jak jego bardzo podobny z wyglądu sąsiad z łąki, czyli żywokost, są hepatotoksyczne i kancerogenne i stosować wewnętrznie ich się nie powinno.
Więc tego, no czytam sobie, jak zielarze z innych części świata stosują go na sobie i innych, efekty osiągają. Czytam sobie stare książki, te nowsze również, gdzie opisuje się dawkowanie, tradycyjne i niecno nowsze, ale no… Napisałam Ci jasno, nie zaleca się wewnętrznie, a nawet jeśli napisali gdzieś, że wolno, to u nas nie wolno 🙂
Miej go i tak pod ręką z innego powodu. Jeśli Twój pies ma alergie skórne, podrażnienia, świąd, stany zapalne na skórze, to od wiosny do późnego lata trzymaj ogórecznik i dodawaj go chociażby do kąpieli. Świetnie koi podrażnioną skórę.
Wrócę na koniec do mojego poradnika – do jego przygotowania użyłam wielu książek i opracowań, stąd zawiera rzeczywiście sporą dawkę rzetelnych informacji. Być może Cię to zaskoczy, że na liście znajdują się niektóre powszechnie stosowane zioła, ale właśnie – w ziołolecznictwie liczy się dawka i czym innym jest zastosowanie w konkretnej dawce i w konkretnym celu a czym innym niekontrolowane spożycie.
A o ogóreczniku źródła milczą, więc i ja go w poradniku nie umieściłam.