Zanim napiszę wprost dlaczego warto sięgać po zioła, to przyznam, że zadałam Wam to pytanie w ankiecie w drugą stronę – a czemu by nie? Dlaczego nie chcesz lub boisz się stosować ziół?
I wiecie co?
Łącznie aż 74% osób odpowiedziało, że nie ufa ziołom w poważniejszych problemach.
55% z tych osób straciło zaufanie, bo zwątpiło w skuteczność ziół.
Bo ktoś tam użył coś na wątrobę i nie pomogło, na jelita i nie pomogło… na cokolwiek, ale nie pomogło.
Pozostałe 45% osób w różnej formie krążyło wokół odpowiedzi, że skoro medycyna nie radzi sobie z chorobami, to jak ufać ziołom, które – uwaga – JAK WIADOMO SĄ SŁABSZE.
Dlatego pozwól, że na początek wezmę na tapetę te dwa argumenty i pozwolę je sobie obalić 🙂
Dlaczego warto sięgać po zioła? BO DZIAŁAJĄ!
Skąd więc tak duże zwątpienie?
Zielarstwo jest w powszechnym rozumieniu takim doraźnym zastępstwem dla medycyny konwencjonalnej. To takie “domowe sposoby” wysypujące się z googla:
“Domowa herbatka” na zgagę;
“lecz się samodzielnie w domowym zaciszu”;
“babcina apteczka”;
“ziółka od starej zakonnicy”;
“bonifraci”;
“apteczka pana Boga”;
Większość pań wie, że jeśli w czasie okresu zatrzymuje się woda, warto pić herbatkę z pokrzywy.
Albo że skrzyp pomoże na słabe paznokcie i włosy. Że herbata z lawendy albo rumianku przyniesie spokój po ciężkim dniu. Albo – jeśli tą samą herbatkę podamy maluszkowi, to pozbędziemy się kolki… Zapewne wiecie też, kiedy “pomoże” nalewka z orzecha, “na co pomaga” ostropest i że żurawina lubi się z pęcherzem.
To właśnie przykłady takiego powszechnego, “domowego” czy “ludowego” zielarstwa.
Z tym nie mamy problemu.
To powszechnie znana wiedza wywodząca się z doświadczenia naszych babć, które uczyły się tego od swoich babć, a te znowu chodziły z gorączkującym dzieckiem do domku zielarki mieszkającej pod lasem. Bo w wiosce zielarka zawsze była. W mieście zresztą też.
Ale prawdziwa sztuka stosowania ziół na tym się nie kończy a zaledwie od tego się zaczyna.
Jako dziecko wiedziałam przecież, że na stłuczone kolano trzeba przyłożyć liść babki.
Nawet nie wiem skąd.
Każde dziecko na podwórku to wiedziało…
Po kilku latach ukierunkowanej nauki wiem, jak zastosować babkę przy drobnych krwawieniach z układu moczowego. W jaki sposób wykorzystać jej właściwości modulujące działanie układu odpornościowego. Że w niektórych przypadkach można ją rozważyć w terapii raka.
I zapewne, gdy wpiszesz teraz w google hasło” babka”, to w byle tekście marketingowym byle sklepu “z ziółkami” też te frazy znajdziesz. Problem w tym, że nie nie znajdziesz tam już wiedzy o tym, że w jednych zastosowaniach lepiej sprawdzi się napar, w innych odwar, jeszcze w innych nalewka na spirytusie.
Do jednych zastosowań można używać wymiennie ziół świeżych i suchych. W innych susz będzie zupełnie bezużyteczny.
I co najważniejsze… jakich proporcji i dawkowania ziół należy użyć, by ten obiecany efekt leczniczy w rzeczywistości osiągnąć. I ile to potrwa.
I tu według mnie leży Wasz problem z zaufaniem do ziół.
Powszechną metodą poszukiwania ziołowego rozwiązania na problem zdrowotny jest wpisanie w google “jakie zioło na ból brzucha”, “jakie zioło na raka”…”jakie zioło na co-tam-chcesz”.
Rzecz w tym, że ani zadane tak pytanie ani uzyskana odpowiedz nie są często wystarczająco konkretne, co łatwo prowadzi do niewłaściwego sposobu użycia i wprost do wniosku, że “zioło nie działa”.
I trzeba to powiedzieć wprost:
W czasach internetu ziołolecznictwo zostało mocno rozmyte i skażone banałem.
Dawki krążące po blogach i w empikowych poradnikach są niemal zawsze zupełnie nieadekwatne względem dawek, które mają potwierdzone działanie lecznicze.
I to potwierdzone zarówno:
wielowiekową tradycją (przecież ponad 2000 lat ludzkość “wie”, co potrafi ostropest)
absolutnie inspirującą praktyką (chociażby zioła ojca Klimuszki – to przecież wynik wytężonej pracy, obserwacji i doświadczenia a nie badań laboratoryjnych na szkiełku i próbce),
jak i naukowo.
Że bierzemy 50g suszu na 250g wódki lub roztworu gliceryny.
Albo 50g suszu na nawet 100g wódki lub ledwie 50g (1:1), co już domowo serio ciężko się robi.
- weź garść świeżego rumianku na pół litra wódki
- albo 50g suszu na pół litra wódki, ale takiej “po góralsku”… 70% :-).
- albo 50g świeżego na litr wódki.
Można rzec – podstawowy problem wielu Polaków: ZA DUŻO WÓDKI 🙂
Tylko bardziej “z rumiankiem” niż “z rumianku”.
I pewnie nawet coś to pomoże… Ulży przy kolce lub małym stresiku… Ale do zastosowań leczniczych? Skoro na stracie proporcje zbójecko rozcieńczone?
Na opakowaniu herbatki z now real foods mamy zalecane spożycie: 1 torebka dziennie, czyli… 1,5 g.
W zależności od schorzenia będzie to 2-10g suszu 3x dziennie. W stanach nagłych do 6x dziennie.
Widzisz różnicę?
Zakładając tą kupną herbatkę, co wyżej, może się okazać, że leczniczo zaparzasz równowartość… 5ciu do nawet 20 torebek w jednej szklance wody!
Skąd te różnice?
A co kupujesz? Głupie pytanie, nie? No przecież rumianek!
Tylko że rumianek może być zakwalifikowany jako surowiec/zioło lecznicze albo suplement diety lub herbatka.
Jeśli jest sprzedawany jako zioło lecznicze, każda partia musi być przebadana, działanie lecznicze silnie udokumentowane i wiele innych obwarowań dotyczących jakości i bezpieczeństwa zarówno samego surowca jak i jego dawkowania.
Bardzo dużo roboty, papierologii, babrania i formalnego zachodu.
Szczególnie, że w tym samym czasie obok, na tej samej półce stoi “ten sam” rumianek, ale nazwany suplementem diety lub herbatką.
A suplement diety ma obostrzenia takie same, jak żywność i absolutnie dawkowanie nie może sugerować ani przynosić działania leczniczego.
O różnicach między suplementem diety a ziołem leczniczym napiszę oddzielny post, bo to wymaga osobnego omówienia.
Na chwilę obecną warto zapamiętać, że mimo iż na wszystkich opakowaniach będzie napisane: 100% rumianku, to wcale nie oznacza to, że zadziała na Ciebie leczniczo.
Ponieważ suplementy i herbatki są z zasady przeznaczone dla osób zdrowych, celem uzupełnienia diety o witaminy i minerały, to ich dawkowanie ma się nijak do zastosowań w protokołach leczniczych opisywanych w fachowej literaturze czy dokumentowanych badaniami.
A to suplementy zdominowały internet i to popisy sprzedawców najczęściej trafiają Wam przed oczy.
Ziołowy marketing - jak kłamać, aby nie skłamać?
Do tego wszystkiego dochodzą mistrzowie marketingu, którzy tworzą swoje teksty tak, by maksymalnie zachęcić do zakupu.
Opakowanie suplementu nie może zgodnie z prawem sugerować działania leczniczego.
Ale za naszpikowany pięknymi słowami opis marketingowy nikt konsekwencji nie poniesie.
Stąd sprzedawcy suplementów tak chętnie przywołują w swoich opisach ugruntowane działanie lecznicze ziół.
Powołują się na badania czy nowoczesne odkrycia.
Wystarczy, że dana roślina zawiera śladową ilość witaminy A, by napisać “wspiera narząd wzroku”.
Nie ważne, że aby osiągnąć lecznicze działanie należałoby spożyć pewnie z kilogram, co spowodowałoby skutki uboczne wynikające z nadmiernego spożycia innych składników.
Drobny szczegół. Jednak czy tekst skłamał? No co do zasady nie…
No jest witamina A? Jest!
Prawdą jest, że wspiera wzrok? No prawdą!
Bierz kapsułkę dziennie.
45zł się należy.
Stąd proste pytanie - komu ufasz w kwestii ziół?
Uważam, że to nie zioła są winne wszystkim niepowodzeniom a powszechna dezinformacja.
I dlatego zachęcam Cię do ich stosowania.
Ale zrozum mnie dobrze.
Nie supli w słoiku z plastiku.
Nie zmielonych na pył komercyjnych “suplementów diety”, ale ziół!
Odpowiednio pozyskiwanych. Świeżych lub suszonych.
O ich stosowaniu – czy u siebie, czy dla członka rodziny czy dla psa, myśl jednak z taką samą skrupulatnością, z jaką wybierasz lekarza, który ma potwierdzić lub wykluczyć Twoją diagnozę.
Z taką samą skrupulatnością, z jaką wybierasz architekta, który ma zaprojektować dom Twoich marzeń.
Przecież wybierając lek na raka (ODPUKAĆ, puk puk puk) nie ufa się reklamie w tivi pokazującej “medżik pil from czajna”, tylko lekarzowi.
I to nie “byle rodzinnemu” a szuka się onkologa.
I to nie “byle jakiego”, a zrobi się wszystko, by dotrzeć do najlepszego specjalisty w swoim zasięgu (kilometrów, hajsu, znajomości).
To dlaczego szukając naturalnych sposobów uzupełnienia terapii konwencjonalnej, tak łatwo przychodzi wiara w slogany i marketingowe obietnice? Dlaczego w tym przypadku nie zastosować podobnej skrupulatności?
Dasz zaprojektować swój dom, dla Ciebie I Twoich dzieci, blogerce bez uprawnień, tylko dlatego, że umie malować i ma piękne foty na insta?
Dobry surowiec i dobry fachowiec – to zasada serio uniwersalna.
Dotyczy również ziół i ich stosowania.
MODERN HERBALISM - gdy tradycja idzie w parze z nauką
Oczywiście, ziołolecznictwo “kliniczne” nadal jest mocno zakorzenione w tradycji.
Jednocześnie stanowi nieodłączną część współczesnej nauki i nowoczesnej medycyny.
Ta nierozerwalność działa w obie strony.
Nie da się ukryć, że blisko 70% stosowanych w medycynie konwencjonalnej substancji wywodzi się z roślin.
Sama medycyna konwencjonalna wywodzi się z ziołolecznictwa, przez wieki czerpała i nadal czerpie z naturalnej medycyny.
Z drugiej strony, są w okół nas schorzenia czy problemy zdrowotne, których ani medycyna, ani ziołolecznictwo kiedyś najzwyczajniej nie znały. Są schorzenia, które pojawiły się wraz z rozwojem technologii, rozrostem przemysłu, wzrostem ilości zanieczyszczeń, zmianą sposobu odżywiania czy pozyskiwania żywności.
Dzięki nowoczesnej nauce wiemy, jak działa organizm.
Dzięki nowoczesnej nauce identyfikujemy również coraz większą ilość składników roślinnych a przez to potrafimy lepiej reagować na chorobę.
Pierwszy przykład z brzegu – propolis jest tradycyjnym lekiem w wielu schorzeniach.
Dzięki nauce wiemy, że rozpoznano w nim między 150 a 300 odrębnych składników, które za to działanie odpowiadają.
To z jednej strony pozwoliło nauce zrozumieć i udowodnić, dlaczego w konkretnych przypadkach propolis “działa”.
Z drugiej strony ta wiedza pozwala praktykom i naturopatom poszerzyć zakres stosowania propolisu.
Jako ciekawostkę powtórzę za prof. dr hab. Ryszardem Czarneckim, że dzisiaj już wiemy, że jest to nie 300 a prawdopodobnie 1000 lub więcej odrębnych składników. Ich identyfikacja z czasem “udowodni” zapewne również te zastosowania propolisu, które dzisiaj z uwagi na brak “naukowego dowodu” uznaje się za tradycyjne i ludowe.
Naukowcy i lekarze kontra ziołolecznictwo i naturopatia – jedni czerpią i uczą się od drugich. Skutecznie.
ROZWÓJ TRWA PO OBU STRONACH, LECZ RÓŻNI NAS CEL
Badacze roślin leczniczych rzadko koncentrują się na protokołach stosowanych w ziołolecznictwie.
Chodzi im o czystą, laboratoryjną pracę nad samą rośliną, co sprowadza się do jej wykorzystania jako źródła nowych (a więc podlegających opatentowaniu) struktur chemicznych.
I do sprzedaży.
Sprzedaży opatentowanego leku, który będzie mógł np “zabić komórę raka”.
A obok szybciutko urośnie sprzedaż całej góry suplementów.
Przecież skoro z rośliny A coś wyizolowano i to “działa” na komórkę na szkiełku, to wszystko, co ów składnik i roślinę zawiera można sprzedać pod krzyczącym nagłówkiem – NAUKOWCY SĄ PEWNI – ROŚLINA “A” ZABIJA RAKA.
Pamiętacie zresztą, jaki szau, moda i ogólny zachwyt zapanował kilka lat temu wokół czystka?
Pal licho, że w sprzedaży (i dla ludzi, ale również dla psów) największą popularność ma czystek siwy (Cistus incanus Linne), któremu sprzedawcy szybciutko przypisali lecznicze właściwości np czystka kretenskiego (Cistus creticus L.) zwanego również szarym.
Szary, siwy… nikt się nie połapie.
A tłum kupował i nadal kupuje.
Co gorsza, z nadzieją na konkretny efekt zdrowotny i często bez świadomości, że oto są nabijani w butelkę.
Przykre, jak żądza pieniądza zabija powszechną reputację ziół.
Chcesz wkurzyć fitoterapeutę - spytaj, co poleca na wątrobę 🙂
Formalna medycyna rozkłada na części pierwsze tradycyjnie stosowane surowce roślinne, próbując zrozumieć dlaczego już 2000 lat ludziom znane są właściwości ostropestu.
W tym czasie fitoterapeuci sięgają do aktualnych odkryć naukowych, by dogłębniej zrozumieć mechanizmy działania naszych organizmów czy powstawania nowoczesnych chorób i na bieżąco na nie reagować.
Poznajemy też nowe rozwiązania i terapie, ale i zagrożenia, które ze sobą niosą.
Poznajemy leki wyizolowane w laboratoriach i stosowane w medycynie oraz staramy się zrozumieć, dlaczego tak często coś, co z założenia ma leczyć, wywołuje potężną lawinę skutków ubocznych.
Jak temu zaradzić, jak te skutki łagodzić.
Skoro też – dzięki odkryciom i nauce – wiemy, że zdrowie i choroba nie zaczynają się na poziomie narządów, a już na poziomie komórek, które budują i narząd, i całe ciało… Skoro już wiemy, jak nieprawidłowości na poziomie mitochondriów potrafią wpływać na cały organizm, to czemu terapii nie zacząć już tam?
Dlatego w nowoczesnym, holistycznym zielarstwie, odeszliśmy od leksykonowego traktowania ziół wedle wzoru “weź-to-na-to”.
Fitoterapia nie jest już tylko organicznym zamiennikiem terapii lekowej.
Holistyczne ziołolecznictwo - patrz szerzej
We współczesnej medycynie konkretnemu zestawowi objawów odpowiada określony schemat leków i leczenia.
W holistycznym rozumieniu pięć osób z tą samą diagnozą być może będzie wymagało pięciu różnych protokołów postępowania.
Współczesna medycyna skupia się na szukaniu uniwersalnych rozwiązań, które zadziałają na objaw.
W holistycznym ziołolecznictwie celem jest indywidualne dopasowanie, które w efekcie sprawia, że skuteczność stosowania ziół w codziennym życiu zdecydowanie rośnie!
Bo w ziołach tkwi prawdziwa moc!
To jednak nie znaczy, że nie odwiedzam lekarza czy gabinetu weterynaryjnego.
Dobrą praktyką jest bowiem wiedzieć, gdzie leży granica naszej wiedzy oraz gdzie kończą się wynikające z niej możliwości.
Jakie są też realne cele czy oczekiwania, które możemy postawić terapii z użyciem ziół.
Jestem wdzięczna i podziwiam umiejętności lekarzy weterynarii oraz technologię, którą dysponują i dzięki której mogą skutecznie ratować życia. Jednak mimo całej tej wdzięczności, są kwestie, które wymagają krytyki lub budzą moje wątpliwości.
Widzę problem w postaci nadużywania leków, takich jak antybiotyki i sterydy.
Są one wydawane nawet przy stosunkowo niewielkich dolegliwościach, począwszy od ataku biegunki, przez hot spoty czy każdą formę zapalenia skóry i świądu. Tymczasem z większością tych dolegliwości poradzą sobie z łatwością leki roślinne i korekta diety.
A przede wszystkim właściwa EDUKACJA OPIEKUNA!
I oczywiście – ja rozumiem, że czasem stan psa jest tak zły, że użycie tych leków, by ulżyć mu szybko jest po prostu niezbędne.
Ale ludzie! Gdzie edukacja?
Zgłaszają się do mnie Opiekunowie psów, którzy po 3 latach walki z psią alergią nadal nie potrafią przeprowadzić właściwie diety eliminacyjnej, bo nikt im na wizytach tego nie wytłumaczył.
Nie! Usuń kurczaka z psiej miski to nie tłumaczenie.
Polecanie kupienia “innej karmy” to też nie tłumaczenie.
Choroby przewlekłe - bezsilność konwencjonalnej medycyny
Kolejnym problemem, z którym mierzy się dzisiejsza medycyna oraz my, Opiekunowie psów, jest problem wielu poważnych schorzeń, określanych jako przewlekłe.
Zresztą już sama przewlekłość choroby z definicji jest właśnie wynikiem bezsilności konwencjonalnej medycyny.
Bo skuteczność medycyny powinna sprowadzać się do tego, by jak najszybciej przestać z niej korzystać.
Przewlekłość oznacza bowiem długotrwałe, często nawracające zaostrzanie się objawów.
Często wymaga też dożywotniego objęcia opieką lekarską, bez szans na wyleczenie a co najwyżej na “utrzymanie choroby w ryzach”.
Jednak drugą stroną takiego postępowania jest lawina skutków ubocznych, z którą wiąże się podawanie tradycyjnych farmaceutyków – szczególnie uciążliwych właśnie przy długotrwałym podawaniu.
I tu widzę ogromne pole dla ziołolecznictwa, zarówno jako stosowanego wyłącznie, jak i w formie wsparcia dla leczenia konwencjonalnego.
Zioła oczywiście nadal pomogą Ci w codziennych, drobnych psich przypadłościach.
Ukoją skórę po ukąszeniu owada, wyciszą wysypkę po kontakcie z agresywną chemią do mycia podłóg.
Z ich użyciem wyleczysz spękany nosek, odkazisz skórę, wygoisz skaleczenie… i wiele, wiele innych.
Nie bez powodu posłużyłam się jednak przykładami poważniejszych dolegliwości.
Prawdziwa magia dzieje się bowiem właśnie tam, gdzie kończą się szybkie rozwiązania!
PODSUMOWANIE
Jeśli więc spytasz mnie, dlaczego warto sięgać po zioła i dlaczego ja po nie sięgam, odpowiem Ci, że mam przynajmniej siedem powodów, by ich używać.
- Dzięki holistycznej fitoterapii możesz wpłynąć na działanie całego organizmu. Eliminować pierwotną przyczynę lub potencjalne czynniki przyczyniające się do pogorszenia stanu zdrowia.
- W wielu przypadkach zioła mogą skutecznie zastąpić agresywne protokoły postępowania medycznego/weterynaryjnego, nie powodując przy tym stresu i skutków ubocznych u Ciebie czy u psa.
- Prawidłowo stosowane zioła mają znacznie mniej skutków ubocznych niż większość leków.
- Zioła znacząco wzmacniają organizm i naturalne mechanizmy obrony, dzięki czemu są skutecznym narzędziem prewencyjnym. Potrafią także zahamować postęp istniejącej już choroby.
- Ziołolecznictwo nie jest toksyczne dla środowiska. Tworząc lek roślinny nie produkujesz i nie wprowadzasz do obiegu plastikowych opakowań. Praktycznie nie produkujesz śmieci, gdyż większość swoich ziołowych “odpadów” możesz wykorzystać jako kompost. Ich przypadkowe dostanie się do wody nie spowoduje zagrożenia dla innych ludzi.
- Ziołolecznictwo jest dostępne dla każdego. Większość skutecznych ziół znajdziesz w swojej okolicy i możesz je zebrać samodzielnie. Nie potrzebny Ci żaden dostawca – wszystko, czego potrzebujesz, bez trudu znajdziesz uważniej patrząc pod nogi 😉
- A na koniec prywatniej. Znajomość ziół i umiejętność posługiwania się nimi dla zdrowia mojego, mojej rodziny i zwierząt daje mi poczucie spokoju. Mam narzędzia, które są skuteczne i mogę ich użyć w dobrym celu bez względu na okoliczności. Nie panikuję – działam.
- Dzięki holistycznej fitoterapii możesz wpłynąć na działanie całego organizmu. Eliminować pierwotną przyczynę lub potencjalne czynniki przyczyniające się do pogorszenia stanu zdrowia.